JUSTIN
Wyszedłem wcześniej z pracy, po tym jak dowiedziałem się o prawdziwej przyczynie dlaczego Isabella została moja niewolnica seksu. Po prostu nie mogłem tego robić, nie mogłem siedzieć tam i udawać, że wszystko było w porządku i dalej prowadzić działalność, jak zwykle....bo to co robiliśmy było tak niezwykłe, jak można tylko dostrzec.
-Yo, Bieber. - Ryan zatrzymał mnie przy drzwiach wyjściowych z mojego biura- Wychodzisz? Co jest?
Tak, prawdopodobnie powinienem powiedzieć coś swojemu asystentowi, prawda? Zobacz....Wszystko w mojej głowie było jednym, wielkim bałaganem. Nie-kurwa-bywałe.
-Tak. Po prostu przesyłaj telefony na moja pocztę głosową. Odsłucham je kiedyś indziej. A jeśli ktoś spyta, nie wiesz, gdzie poszedłem.- opowiedziałem.
-Ale, ja nie wiem gdzie idziesz.
-Dokładnie.
Odwróciłem się na pięcie i kontynuowałem drogę do wyjścia, ignorując Ryana.
-Wszystko jest w porządku? - zapytał. Nie, wszystko było nie w porządku. I nie, nie chcę o tym rozmawiać.
Chciałem tylko pławić się we własnej winie i wyjść jakoś z tego bałaganu. Wiedziałem, że było tylko jedno takie miejsce, w którym kiedykolwiek mogłem uzyskać spokój i pogodę ducha, które potrzebuje na przeanalizowanie tego gówna, a ja nie pozwolę, żeby żadna Chatty Kathy opóźniła mój cel. Co oznaczało, że musiałem być niemiły. I byłem....dla kilku pracowników. Ale wiesz co? Nie obiecuje, że nie czują się lekceważeni, bo nie uśmiecham się kiedy pytają 'jak się mam' i nie odpowiadam im nic nie znaczącym 'Dobrze, dobrze. A ty?'. Mnie kurwa nie obchodzi, co tam u nich albo, że mały Johnny miał zasmarkany nos, albo ze Susie doszła do cheerleaderek, albo nawet to, że Bob w końcu dostał podwyżkę. Nie. Obchodzi. Mnie. To. Kurwa.
Wyszedłem z budynku i wskoczyłem do pierwszej taksówki, która zatrzymała się na moją prośbę, bo nie było mowy, żeby Riley mnie tam zawiózł. Nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, gdzie poszedłem. Było to nieodpowiedzialne? Być może, ale powtórzę, mam to w dupie. Przerzuciłem pięćdziesiątke dla kierowcy i powiedziałem -Sunset Memorial- i nic więcej.
-Jasna sprawa. Powiedz, ty nie jesteś tym dzieckiem, Bieber?
-Nie. Musiałeś pomylić mnie z kimś innym - westchnąłem i oparłem się o fotel. On po prostu złapał mnie pod samym budynkiem "tego dziecka Biebera", z czystego przypadku. Więc to była jego wina, że musiałem go okłamać. On nie powinien zadawać takich głupich pytań.
Po długim, wielkim korku na przedmieściach, Seattle zniknęło z widzenia a przez chmury przebiło się słońce. To było dziwne, zobaczyć promienne smugi światła, które wyłaniały się z malutkich otwarć, zwłaszcza kiedy chmury wokół nich wyglądały, jakby zaraz miał z nich spaść ulewny deszcz.Ale uspokoiłem się trochę, kiedy paski słońca były coraz większe w miejscu, do którego właśnie jechałem.
Do Bieber Krypty.
Cóż, przypuszczam, że mauzoleum to poprawne określenie, ale Bieber Krypta po prostu lepiej brzmi. Tak czy inaczej, to było miejsce dla dwóch osób, które naprawdę mnie miały, które mnie kochały za to kim byłem...ale, jedna z nich, prawdopodobnie klepnęła by mnie w tył głowy, za to co zrobiłem
-Mam tutaj zaczekać?-zapytał taksówkarz, kiedy zatrzymał się na chodniku u dołu wzgórza, który doprowadzał do pochówku mojej rodziny.
-Nie. Jest dobrze- opowiedziałem.
-Czy na pewno? Wygląda na to, że lada chwila spadnie deszcz.
Dzięki za informacje o pogodzie Al Roker
-Tym lepiej.- mruknąłem po czym wyszedłem. Ulewny deszcz doskonale pasował do moich wewnętrznych odczuć.
Nie zrozumcie mnie źle, nie byłem typem emo, ani nie byłem bliski cięcia się, ale czułem się jak w pieprzonym piekle. Nie miałem żalu do siebie, za to jakim człowiekiem byłem, ale wszystko-- co Selena i Jake mi zrobili, co Jake nadal ze mną robi, co się stało moim rodzicom, co zrobiłem Isabelli--tego wszystkiego było po prostu....zbyt wiele. Na miłość boską, ukradłem dziewczynie dziewictwo, przeleciałem ja na tyle jadącego samochodu, kazałem jej ssać mojego fiuta na środku holu, wiedząc, że każdy mógł nas zobaczyć i to co zrobiłem na moim kochanym fortepianie. Cóż, ta część prawdopodobnie, nie była taka zła. Przecież ona wszczynała te gówna. Ale miałem szczerzy zamiar pieprzyć ją w tyłek. Kurwa mać.
-Cóż, nie czuje się dobrze, zostawiając cię tu samego, bez nawet ogrzania kości.- Taksówkarz powiedział, sięgając na drugą stronę fotela i podał mi papierową torbę, w której znajdowała się zamknięta butelka Jose Cuervo.
-Dzięki- powiedziałem, wręczając mu kolejną pięćdziesiątkę i wziąłem butelkę.
Poszedłem na sam szczyt wzgórza do rodzinnej krypty i usiadłem na marmurowej ławce naprzeciwko drzwi. Potem wyjąłem butelkę z torby, odkręciłem korek i wylałem pewną ilość na ziemię. Jakie to by było niegrzeczne, gdybym zaczął pić przed moim starcem, bez podzielenia się.
-Zdrówko-powiedziałem, nachyliłem butelkę i wziąłem łyk.
Gorący płyn spłynął po moim gardle i wykrzywiłem twarz, prawie tak samo jak wtedy, kiedy podkradłem coś z barku, kiedy miałem trzynaście lat. Jake wyśmiał mnie za to, a ja nie chciałem wyglądać jak cipka, więc zduszałem swój kaszel. Zabawne jednak było to, że jak Jake miał swoja kolej, to to gówno wypłynęło mu nosem. Do tej pory widziałem to jak ściskał nozdrza i narzekał jak to pali, dobre kilka godzin po tym jak to się stało. Zachichotałem ze wspomnień, a następnie wziąłem kolejny łyk, patrząc w ziemię. Pieprzyć Jakea. I pieprzyć mnie.
Wciąż pamiętałem noc, kiedy straciłem rodziców. Oczywiście, że pamiętałem: ja ich zamordowałem, więc nigdy nie będę w stanie tego zapomnieć. Może nie przez moją rękę, ale to była moja wina i to czyniło mnie mordercą.
Jake i ja byliśmy jak zwykle pijani.. przez nasze cholerne pomysły. Wierzę, że Grey Gosse (wódka) był winowajcą tamtej nocy, bo piliśmy ja jak wodę. Wyzwanie? Kto wypije butelkę szybciej - wyprostowany. Nie byliśmy ani trochę zaniepokojeni zatruciem alkoholem, nie obchodziło nas też to, że następnego dnia mieliśmy przyznawanie dyplomów i musieliśmy wstać z samego świtu. I żaden z nas nie był w stanie prowadzić żadnego pojazdu. Moi rodzice.. oni byli w drodze do domu z nocy w operze, kiedy do nich zadzwoniłem.
Chciałem tylko od nich, żeby wysłali po mnie naszego kierowcę, ale mój ojciec bardzo się wkurwił, a mama się o mnie martwiła, więc nalegali, że sami nas odbiorą po drodze. Nigdy tego nie zrobili: jakiś inny skurwiel, który zdecydował, że to będzie dobry pomysł, żeby zasiąść za kierownicą pieprznego samochodu, zamiast zadzwonić po kogoś, zderzył się czołowo z moimi rodzicami. Oboje umarli na miejscu, trzymając się za ręce. Wiedziałem to, bo podszedłem do miejsca wypadku, od razu, kiedy zobaczyłem czerwone, niebieskie i białe światła. Byli tylko trzy przecznice dalej. Wygrałem to, ale za wysoką cenę. To była moja wina, ale matka Isabelli....to gówno było niczyja winą, a zwłaszcza nie Isabelli. Ona nie była nieznośnym dupkiem, który upijał się i pieprzył wszystko co miało przyzwoite cycki i ładny tyłek i uznawał to za doskonały przepis na dobry czas. Dlaczego więc jej kara jest tak wysoka?
Westchnąłem i spojrzałem w stronę ciemnej chmury nade mną.
-Powiedz mi co mam zrobić.- powiedziałem, wyrzucając ręce w powietrze w rozpaczy i wylałem znów trochę tequili z butelki.
Przypadkowo, deszczowe chmury postanowiły puścić odciążenie. Miałem odpowiedź. Musiałem pozwolić jej odejść. Tak, wiedziałem to. Nie potrzebuje współczucia. Musiała być ze swoją matką i ojcem. Ale to było o wiele łatwiej powiedzieć niż zrobić.Przechyliłem znów butelkę, ale zanim ciecz wypaliła mój język, wyrzuciłem to gówno na trawiasty pagórek, na lewo od mauzoleum. Obserwowałem, jak butelka się toczyła, aż zatrzymała się w dolnej części wzgórza, po drodze gubiąc prawie całą zawartość. Symbolika była niezwykła. Isabella była owocem szatana. Za każdym razem, kiedy byłem blisko niej, mój umysł był otępiały a myśli niespójne. A teraz...była wolna, ale zawsze będzie małą częścią moich rzeczy, o które będę się martwic. Bo Isabella Groves łatwo nie wychodzi z umysłu, przynajmniej z mojego.
-Kurrrwa!- wykrzyczałem, ciągnąc się za włosy- po prostu.. kurwa!
Nie mogłem tego zrobić. Ja po prostu..nie mogłem.
~*~
Byłem na cmentarzu jeszcze długo po tym jak zaszło słońce. To mogła być godzina, ale nie byłem pewny, bo czas zdawał się zatrzymać. Za to wiedziałem, że było mi zimno, a mój tyłek i obie nogi zdrętwiały z braku ruchu. No, z wyjątkiem jednej chwili, kiedy musiałem się odlać. Na szczęście deszcz trwał tylko pół godziny, a ja zdążyłem już wyschnąć. Ignorowałem burczący brzuch, spierzchnięte usta czy ciągle dzwoniący telefon. Ludzie mnie szukali. Wiedziałem to. To było tylko kwestią czasu, kiedy Jasmine wynajmie tropicieli, którzy znajdą mój ślad. Ale tylko jedna nazwa, która wyświetliła się na wyświetlaczu mojego telefonu, mnie zainteresowała. A to była Isabella. Nie zamierzam kłamać. Chciałem odebrać to połączenie bardziej niż cokolwiek. Chwyciłem słuchawkę po pierwszej nucie mojego dzwonka, patrzyłem na nią przez sekundę i ściskałem ją tak mocno, że jeszcze chwila a na pewno to cholerstwo by pękło. Ale nie odebrałem. Co miałbym do cholery powiedzieć?
-Tak, wynająłem detektywa by sprawdzić twoja przeszłość, bo jestem wścibskim sukinsynem, który może mieć lekką tendencje do bycia kontrolującym dziwakiem...- Cholera, ona będzie mega wkurzona, kiedy się dowie, że zrobiłem to gówno. - i zgadnij czego się dowiedziałem. Tak, właśnie. Wiem, że sprzedałaś swoje ciało za pieniądze na przeszczep serca swojej matki, ale mam zamiar cię zatrzymać mimo wszystko, bo jestem chory i potrzebuje pomocy.wiele, wiele terapii szokowej..dla mojego penisa..to tylko może załatwić sprawę.
Tak, to się nie stanie.
Mój telefon wydał znajomy dźwięk, który zawiadomił, że mam wiadomość tekstową. Trochę się orzeźwiłem, kiedy zobaczyłem, że to od Isabelli i zanim się zorientowałem otworzyłem wiadomość. Zegar cyfrowy powiedział mi, że była już godzina dziesiąta. Cholera, czyżbym był tam tak długo?
~Gdzie jesteś? Jestem sama....w tym wielkim łóżku....nago.~
Mój kutas drgnął w spodniach na wyobrażenie tego obrazu.
-Zamknij się. Ten cały bałagan, jest twoja winą, ty napalony mały skurczybyku!- skarciłem mojego wieloletniego przyjaciela.
~Spotkanie biznesowe.~
~Gówno prawda. Gadałam z Jasmine, ale cieszę się, że żyjesz. Dam jej znać.~
Dzięki Bogu, że nie zamierzała dalej naciskać. Oczywiście, byłem doskonale świadom tego, że jeżeli stanę przed nią twarzą w twarz, nie będę kłamać. Ale przynajmniej, zdejmie z moich pleców Jasmine..chociaż na chwilę.
~Idę spać. Nie krępuj się mnie obudzić, kiedy wrócisz....jeśli chcesz ;)~
Oh, chcę, ale tego nie zrobię.
Włożyłem telefon z powrotem do kieszeni i wróciłem do patrzenia na.. na nic. Duch mojej matki nie pojawił się by walnąć mnie w tył głowy. Duch mojego ojca nie wyszedł by mnie skarcić za zmarnowanie dobrego Cuervo, lub powiedzieć, bym zebrał się do kupy i przestał zachowywać się jak totalny idiota. Nie miałem jakiegoś wielkiego objawienia, lub pomocy przy dokonaniu jakiejkolwiek decyzji, co mógłbym zrobić. Podsumowując, to był zmarnowany dzień.. i noc.
Znów wyjąłem swój telefon i zadzwoniłem do wujka Harrego. Harry był kardiologiem, najlepszym w swojej dziedzinie. Nie tylko dla tego, że wydawało się, że zna każdego. Prawdopodobnie dlatego, że był wielkim zwolennikiem wszystkiego, co miało jakiś związek z medycyną. Podobnie jak kupił firmę gdzie ojciec Seleny, Brian, praktykował. To budynek obsługiwany przez specjalistów medycznych z prawie każdej dziedzinie, a Harry był jak gąbka, nieustannie starał się chłonąć jak najwięcej wiedzy o wszystkim, co się dało.Wiedziałem, że zadzwonienie do niego było jak szukanie noża w ciemności, ale chciałem, żeby zobaczył czego mógł się dowiedzieć o stanie Marii Groves i czy mógłby jej pomóc. Nie było mowy, żeby ktoś dał mi jakiekolwiek informacje czy jej kartę pacjenta - nawet gdyby mi się udało, to nie ma mowy żebym coś zrozumiał. Ale, Harry.. mógł zrobić co chciał.
Po zrealizowaniu telefonu i podziękowaniu Harremu za to, ze zgodził się mi pomóc, zadzwoniłem do Riley'a, by mnie odebrał. Nadszedł czas by wrócić do domu, i choć bałem się reakcji mojego organizmu na widok Isabelli, moje serce tego potrzebowało. Riley dobrze wiedział, żeby nic nie mówić w drodze do domu. Nie byłem w humorze na dzielenie się z nim. Kiedy dojechaliśmy do domu, wyszedłem bez słowa i udałem się w stronę sypialni. Mimo, że znałem drogę na pamięć, nadal czułem się jakbym był ciągnięty w tym kierunku przez jakąś niewidzialną siłę. Ona tam była jak jakiś magnes. Po raz pierwszy od długiego czasu, położyłem się do łózka nie ściągając z siebie żadnego ciucha, oczywiście z wyjątkiem butów. Ona spała, ale była odwrócona twarzą w stronę mojego miejsca. Jej anielska twarz była spokojna, mimo tego, że wiedziałem, że piekielny los..i ja.. przytłoczyło to ją. Każda cząsteczka mojego ciała chciała jej dotknąć, ale nie mogłem ...byłem brudny, a ona nie. Już nie mówię o tym, że spędziłem cały dzień w mokrych ubraniach, jeszcze się nie myjąc. Nie mogłem pozwolić sobie na zabrudzenie czego tak..nieskazitelnie czystego. Ale moje ręce były już na niej całej, prawda? Dotknąłem ją juz wszędzie, nie zostawiając ani centymetra jej doskonałej skóry niezniszczonej przez moją osobę. Więc, leżałem tylko patrząc jak śpi, notując każdy jej ruch, obserwując jej oddech. I wiedziałem wtedy, że juz nigdy nie będę jej traktował jak seksualną niewolnicę.
ISABELLA
-Zbieraj swoja dupę, albo się spóźnimy- piskliwy głos Jasmine, nagle zmienił się na bardziej głęboki i władczy niż kiedykolwiek słyszałam, kiedy szczekała poleceniami na mnie spod drzwi do łazienki. Chciałam właśnie szarpnąć drzwi i powiedzieć jej, żeby pocałowała mnie w dupę, ale w mojej głowie nagle głośny huk wstrząsnął domem i meteor wielkości Teksasu rozbił się o sufit i wylądował bezpośrednio na głowie Jasmine. Przebili się na sam dół i tylko jej małe ręce i nogi były dowodem, że nie żyje, bo nie były w ruchu-nawet nie drgnie. Ding, dong suka nie żyje...
-Cóż, to najwyższy czas! -Jasmine pisnęła wyrywając mnie od halucynacji. Dziury w suficie nie było, tak samo jak w podłodze, ani gruzu, ani wielkiego meteoru. Prawdziwy trip po kwasie. Trzeba to zrobić jeszcze raz.
Jasmine dyszała, a następnie była....oniemiała? Naprawdę, to nie było do niej podobne.
-Jesteś absolutnie... Boże, jestem tak cholernie zazdrosna o ciebie teraz.- powiedziała, chodząc wokół mnie.-Jeżeli widok ciebie w tej sukience nie obudzi Justina z tego jestem-wkurzony-na-cały-świat humoru, to już nic mu nie pomoże.
Podeszłam do dużego lustra, dołączonego do drzwi szafy Justina i spojrzałam na siebie. Sukienka była wspaniała. Była ona ciemno niebieska, uszyta z satyny, miała wycięcie na plecach sięgające aż do mojego tyłka. Na piersiach to w zasadzie była wstęga, która owijała moje piersi i przechodziła na biodra. Mój brzuch był nagi do miejsca, gdzie zaczynał się dół sukienki. Dyskusja o długości....spódniczka mogła być do podłogi, ale co za różnica, kiedy nie było szczeliny, aż do połowy uda? Przynajmniej materiał był luźny.
Jasmine zawiązała moje włosy do francuza, ale zostawiła rozpuszczone małe kosmyki, specjalnie tak rozmieszczone, żeby wyglądało elegancko. Make-up był odważniejszy, niż którykolwiek, który wcześniej robiłam sama, ale smoky eyes wygląda całkiem dobrze na mnie. Jeśli tylko Louis by mnie teraz mógł zobaczyć.... przyznałby, że jestem innym człowiekiem i może nawet nie wstydziłby się pokazywać ze mną publicznie. Ale wątpiłam czy Justin zauważy mnie taką, jaką się czułam. Jasmine miała rację, zdawał się być wkurzony na cały świat i nie miałam pojęcia, co było powodem. Nawet nie dotknął mnie od tamtej nocy w sali muzycznej, nocy, podczas, której zrobiliśmy najpiękniejszą muzykę, jaką kiedykolwiek miałam przyjemność przesłuchania, nasze ciała i jego fortepian jako jedyne instrumenty w orkiestrze.Musiałem zachichotać, bo to brzmiało banalnie jak diabli, nawet w mojej własnej głowie, ale to prawda.
Brakowało mi go.
Kiedy wrócił do domu ze "spotkania biznesowego" nie obudził mnie. Nietypowe dla niego, fatalnie dla mnie.. katastrofalne dla Cooch. Jasmine powiedziała, że Ryan jej powiedział, że uciekł z biura jak nietoperz z piekła, bez żadnego racjonalnego powodu. Nie odpowiadał na jego telefony, nawet na moje.
-Słyszysz mnie? - Jasmine zapytała,poruszając dłonią przed twarzą. Oh tak, marzyłam znów. Uwaga dla siebie:dowiedz się czy Louis kiedykolwiek dosypał coś do mojego drinka, jak kwas.
-Um,tak? - zapytałam.
-Co mówiłam? - położyła ręce na biodrach i przechyliła głowę z będziesz-mieć-wielkie-problemy-jeżeli-nie-odpowiesz-dobrze wzrokiem.
-Justin stracił swój wzrok, bo sukienka go znokautowała i podporządkował świat pod siebie. - powtórzyłam. Ok, wiec może nie byłam całkiem z nią, ale byłam gdzieś blisko, prawda?
-Ja naprawdę cię czasami nienawidzę! - powiedziała ze zmrużonymi oczami, wiedząc, że kłamała. - ubierz swoje buty. Chłopcy czekają.
Założyłam swoje obcasy i złapałam torebkę, idąc po schodach za małym, ujadającym Chihuahua. Zatrzymałam się na ostatnim schodku, oszołomiona, kiedy zobaczyłam Justina. Był ubrany od stóp do głów. Czarny smoking, kamizelka marynarka, biała koszula sukienka, czarne buty ... włosy w całkowitym nieładzie. Całkiem smacznie.
Ten strój sprawiał, że wyglądał na potężnego. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie ten sam garnitur, który miał Jackie Chan w tym filmie, w którym garnitur dodawał mu różne umiejętności, których nie posiadał przed jego włożeniem. Spokojnie.. wszyscy wiemy, że Jackie Chan nie potrzebował jakiś gówien 007, by skopać tyłki. Tak samo jak Justin. Spojrzał w moim kierunku i już po chwili odwrócił się do mnie całym ciałem. Ah, więc złapałam jego uwagę po tym wszystkim. Uśmiechnął się niezręcznie, kiedy zeszłam ze schodów i przejechał dłonią po swoich włosach, po czym złapał moją rękę.
-Wyglądasz....oszałamiająco. - powiedział i pocałował tył mojej ręki, jak prawdziwy książę z bajki. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie jak ja i Kopciuszek miałyśmy dużo wspólnego. Jak Kopciuszek, byłam dziewczyną z klasy robotniczej i mieszkałam w pięknej fantazji. Tylko zamiast dobrej wróżki, miałam pięcioletni kontrakt. Uśmiech Justina się poszerzył, kiedy zobaczył Bieber bransoletkę na moim nadgarstku, a potem nagle porzucił moją rękę i uśmiech znikł. Potem odchrząknął niezgrabnie i wsunął ręce do kieszeni, zanim powiedział -Dobra, więc powinniśmy iść.
Jasmine odchrząknęła - zupełnie niepostrzeżenie, tak, racja- i kiedy Justin spojrzał w jej stronę, szybko przechyliła głowę w moim kierunku, gładząc swoje gardło.
-Oh- Justin powiedział, na reszcie łapiąc podpowiedź - Mam coś małego dla ciebie- Sięgnął do kieszeni i wyjął cienki srebrny łańcuszek. Kiedy go podniósł mogłam zobaczyć prosty, zwisający, niebieski diamencik.
-Oh, Justin. Naprawdę nie musiałeś. - Jezu, ja nawet brzmiałam, jak Kopciuszek, ale to jest to co ten facet ze mną zrobił.
Justin wzruszył ramionami, wciąż na mnie nie patrząc. Zamiast tego skupił się na zamknięciu łańcuszka.
-To naprawdę nic wielkiego. Zasługujesz....- westchnął i w końcu na mnie spojrzał z pewnością w oczach- na o wiele więcej.
Ok, więc to było dziwne. Szczególnie biorąc pod uwagę sposób,w jaki traktował mnie, jak zaraza w ciągu ostatnich kilku dni.
Justin podszedł do mnie od tyłu i ledwo dotykając moją nagą skórę swoja klatką, zapiął mi na szyi naszyjnik. Zanim odszedł, jego palce przejechały po moich nagich ramionach, wysyłając dreszcze do moich pleców. Położyłam rękę na jego przedramieniu, aby powstrzymać go przed odejściem.
-Dziękuję- szepnęłam, a potem stanęłam na palcach i delikatnie pocałowałam go w usta. Kiedy się cofnął, zauważyłam napinające się mięśnie jego szczęki, jakby zgrzytał zębami.
To znaczy, ja naprawdę nie rozumiałam w czym tkwił jego problem. Do wczoraj był przy mnie, jakby nigdy nie miał dość. A teraz... zmieniło się o 180 stopni. Nie wiedziałam czy był mna zdegustowany, czy zrobiłam coś co go wkurzyło czy co. Ale wiedziałam jedno.. on z pewnością zaczynał mnie wkurwiać. Znowu, może o to właśnie chodziło. Od kiedy dowiedziałam się o Selenie, próbowałam odsunąć swoją dziwkarską stronę i zacząć być miła. Może, nie podobała mu się ta moja strona. Bo tak naprawdę, on nigdy wcześniej nie próbował wynieść ze mnie tej dziwki. Może on się nie zmienił. Może to tylko ja się zmieniłam, a nowa ja po prostu nie działa tak samo dla niego.
Dobra.
Schyliłam swój podbródek, w tym samym czasie kiedy spadła mi ręka z jego ramienia i ruszyłam do drzwi. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nikt za mna nie szedł. Więc się odwróciłam, spojrzałam na nich i powiedziałam.
-No i co? Na co czekamy?Miejmy to już za sobą.
~*~
Jazda limuzyną była.. cicha. Jasmine i Ryan pojechali swoim autem, w przypadku gdyby ktoś z nas chciał wrócić wcześniej. Justin siedział po drugiej stronie limuzyny i palił papierosa, patrząc przez okno. Tłumacząc: torturował mnie tym całym oglądaj-mnie-jak-praktycznie-kocham-się-z-tym-papierosem-kiedy-ja-cie-ignoruje klimatem, który u nas zagościł.
I wtedy prawdziwe tortury dopiero się zaczęły.
Ludzie. Wiele, wiele ludzi. I kamer. Żarówki flesza były wszędzie, kiedy schodziliśmy po czerwonym dywanie do Four Seasons, ludzie krzyczeli i popychali się, walcząc o pozycje, aby uzyskać lepsze zdjęcie ..i centrum uwagi? Justin jebany Bieber. .i jego znajoma. Ciągle zakrywałam swoją twarz w jego szerokich ramionach, albo po prostu się odwracałam. Justin trzymał rękę wokół mojej talii, uśmiechając się i pozując, machając i witając masę ludzi. .kompletnie ignorował problematywne pytanie "Kim jest ta piękna kobieta u twojego boku, Justin?" Aż w końcu, wyszliśmy z chaosu do środka, gdzie zabawa była już w pełnym rozkwicie.
Ulżyło mi, ale wtedy Jasmine zajęła miejsce obok i powiedziała -Jesteś gotowa, aby wejść do środka?
-Myślałam, że jesteśmy już w środku?- zapytałam i rozejrzałam się.
-Głupiutka dziewczynka. To.. - powiedziała i otworzyła podwójne drzwi - jest bal Scarlet Lotus.
Wow. Miejsce było ogromne, ale nie byłam zaskoczona. Wszystko co Justin robił było ogromne, wliczając w to jego samego. Wszędzie były czerwone kwiaty lotosu: pływające w szklanej misce z wodą i świeczkami, w bukietach...wszędzie. Atłasowe sztandary wisiały z sufitu, czerwone obrusy, czerwone kokardy.. wyglądało trochę jakby stała się tu jakaś masakra. Ale ludzie byli żywi i żwawi, cholernie żwawi.
-Witaj w moim świecie- Justin szepnął mi do ucha i złapał za łokieć, prowadząc mnie w tłum. - Są tutaj ludzie, których chciałbym żebyś poznała.
-Justin! Czekałam na ciebie. - zapiszczała jakaś mała brunetka, która złapała Justina z boku. Wyglądała jakby wzięła już za dużo drinków. - Oh, przyszedłeś z kimś. Nie wiedziałam, że z kimś się spotykasz.
-Bethany, tylko dla tego, że jesteśmy poza biurem, nie oznacza, że przestałem być panem Bieber. -Justin powiedział jej firmowym, władczym głosem. Właśnie wtedy przyszedł kelner z tacką z kieliszkami od szampana. Chwycił jeden i podał mi, a następnie wziął drugi dla siebie.
-Oh, tak. Przepraszam.- powiedziała, jej brzęczenie powoli znikało. Popatrzyła na mnie z góry na dół i zmarszczyła nos. - Kim ona jest?
-Ona.. to nie twój interes. A teraz biegnij i znajdź kolejnego drinka, panno Richards. - odrzucił ją machnięciem ręki.
Przesłała mi po raz ostatni zabójczy wzrok i pochyliłam się do Justina z kuszącym uśmiechem na twarzy. Pieprz się i ty. Wypiłam drinka, bo jeżeli tak jak pani Richards nie miała żadnego pohamowania, inne kobiety będą się rzucać na mojego faceta, to na pewno będę tego potrzebować. Gdybym odsunęła od tego swój umysł, może bym tego tak bardzo nie zauważyła.
-Oh! Tam są Becky i Chaz! - Jasmine pisnęła wskazując na cudowną parę kilka metrów dalej.
Już prawie miałam w ręku kolejny kieliszek, kiedy Jasmine złapała mnie za nadgarstek i praktycznie wyrywając mi rękę, pociągnęła mnie do najpiękniejszej pary. Justina zatrzymali jacyś faceci w garniturach, ale Jasmine była zdeterminowana, żeby do nich dojść.
-Becks! - Jasmine zapiszczała, kiedy w końcu puściła moją rękę i pobiegła w ramiona blondynki, ściskając ją. Ta laska była definicją blond bomby: miała budowę dobrą jak z cegły, wspaniałą opaleniznę, ogromne cycki. małą talię, czerwone usta.
-Oh, Chaz!- ogromny mężczyzna obok zaczął dziewczęcym głosem, szydząc z Jasmine. Zatrzepotał rzęsami i pomachał nadgarstkiem w powietrzu tak samo, jak robił to kiedyś Louis. -Tęskniłam za tobą, jesteś moja ulubioną osobą. Ohh! Pozwól mi cię też poczuć!
Jasmine odsunęła sie od dobrze zbudowanej i spojrzała na dobrze zbudowanego, klepiąc go lekko w tył głowy.
-Nie bądź dupkiem, Chazey. Mamy towarzystwo. - powiedziała, kiwając głową w moim kierunku z ciekawością.
-Oh, tak...to jest...
-Isabella.. moja Isabella. - Justin przerwał jej, nagle pojawiając się jakby znikąd. Owinął rękę wokół mojej talii i pociągnął mnie do siebie władczo.- Isabello, jest to moja ulubiona kuzynka, Becky Somers i jej mąż, Chaz.
-Możesz nazywać mnie The Gentle Giant - Chaz powiedział.
-On zaczął bronić wejścia do Seatle Giants- Justin wyjaśnił.
-Cholernie uczciwie - Chaz się pochwalił, klepiąc się w pierś.
-Beckey jest jego pracowitą agentką - Justin kontynuował i skinął głowa w jej kierunku. - Myślę, że wzięła więcej piłek na swoje piersi, niż mnóstwo tych umów z krwiopijnymi negocjatorami.
-Ktoś musi go trzymać w ryzach. Poza tym, podoba mi się to. - Becky się uśmiechnęła.
-Miło mi cię poznać - powiedziałam i podałam jej rękę na powitanie - Justin nie mówił mi.. absolutnie nic o tobie- zaśmiałam się niezręcznie.
-Podobnie. - Becky powiedziała, potrząsając moja dłonią. Można było pomyśleć, że to całe " podobnie" było tylko grzecznościowe, ale miałam poczucie, że to odnosiło się w obu kontekstach: Justin nic jej o mnie nie powiedział, co miało sens, bo nie tylko oni o mnie nie wiedzieli.
-Więc, Drew? Widziałeś mamę i tate? - zapytała Justina.
Spojrzałam na niego z podniesionymi brwiami. Drew?
Wiedział od razu co to spojrzenie oznaczało. Przewrócił oczami z zakłopotaniem, wzruszył ramionami i powiedział.
-Każdy w rodzinie nazywa mnie drugim imieniem. To takie moje przezwisko.
-Oh, tak. Oczywiście. - powiedziałam z podtekstem no-tak. I wtedy wypiłam prawie połowę szampana.
Popatrz, małe sprawy takie jak na przykład, jak nazywa cie twoja rodzina to chyba dobra informacja, aby podzielić się nią z kobieta, jeśli udaje się, że zna się z nią wieki, idiota.
-I nie, Becks, nie widziałem ich jeszcze.- powiedział, próbując rozejrzeć się po tłumie, jakby starając się naprawić tę sytuację.
-Są tutaj. Więc pewnie jeszcze ich spotkasz.
Chaz, Ryan i Justin zaczęli rozmawiać o jakiejś drużynie sportowej, ale nie uważałam na to co mówili, bo Justin kręcił małe kółka swoim kciukiem po moich plecach, mały palec zanurzył pod moją sukienkę, lekko wciskając go między moje pośladki. Jasmine i Becky gadały o tej lasce Bethany i o jeszcze jakiś innych firmowych dziwkach. Zajęłam się graniem czy wypiję całego mojego szampana przed tym jak następny kelner przejdzie z kolejnymi i wygrywałam. Nie lada wyczyn. Bo było wielu kelnerów.
-Pilnuj tempa, kochanie- Justin nachylił się i szepnął mi do ucha. I.. moja głowa zaczęła pływać. Zabawne, wypiłam tylko cztery czy może pięć kieliszków szampana i było w porządku. Ale mężczyzna nazwał mnie 'kochaniem' i nagle stałam się bardziej pijana.
-Muszę się wysikać- wyrwało mi się. Brzmiałam dokładnie jak Putter z The Legend of Billie Jean, a nawet nie jestem z południa. Becky roześmiała się.
-Myślę, że ją lubię, Drew- powiedziała, kiedy się do niej odwróciłam. - Chodź Jas. Chyba musimy ogarnąc fryzury
-Przysięgam Becky- Jasmine powiedziała z grymasem i zwróciła się do mnie.- Ona może wyglądać jakby debiutowała, ale nie daj się nabrać. Jest niegrzeczna w tym całym świecie blichtru i przepychu.
-To jest moja dziewczynka - Chaz wrzasnął i klepnął Becky w tyłek.
-Wracaj szybko - ochrypły głos Justina płynął przez wrażliwą skórę pod moim uchem.- Chcę cie przy sobie całą noc. Zacisnął miękkie usta na mojej szyi niepozornie, ale na pewno czuł, że pocałunek topił mnie, jak masło na ciepłych bułeczkach.
-Jezu, Drew. Idziemy tylko do cholernej łazienki. Obiecuję, że jej nie odstraszymy. - Becky powiedziała przewracając oczami.
-Powodzenia- zaszydził - Myślę, że zobaczysz, że Isabella jest odporna na dowcipne uroki.
-Pieprz sie - Becky odparowała.
-Też cię kocham - Justin uśmiechnął się i mrugnął do mnie, zanim wziął łyk szampana i odwrócił się do chłopaków.
Poszłyśmy na druga stronę zatłoczonej sali do damskiej toalety, gdzie Becky stanęła.
-Patrzcie na tego dupka -powiedziała pod nosem i skinęła głową w prawo.
To był ogromny człowiek ze śliskimi, czarnymi włosami, ciemną skórą i z bardzo jasnymi zębami. Stał w samym środku tłumu ludzi. Byłam prawie pewna, że zauważyłam małą iskierkę z jednego z jego psich zębów. On na pewno posiadał wiele zwierzęcego magnetyzmu, który był odpowiedni, tak sądziłam.
-Cóż, jest słodki....jeśli lubisz Kena Barbie w stylu Wolverine. - parsknęłam - kto to jest?
-Jake - Becky zadrwiła.
-Jaki Jake?
Jasmine pochyliła się na bok, jakby miała mi powiedzieć najgorszy sekret.
-Jake, najlepszy przyjaciel Justina, który jebał Selene w jego wannie. Ten Jake.
Zadyszałam i poczułam niewiarygodne gorąco.. pod kołnierzem, na pewno nie pod spódnicą.
-Jest także firmowym partnerem Drew.- Becky wymamrotała, popychając drzwi do łazienki. - starał się przejąć cały udział Drewa w Scarlet Lotus, kiedy mój wujek i ciocia zmarli...skurwiel.
I tak mój romans z Becky Somers się zaczął ...
-Czekaj, rodzice Justina zmarli? - zapytałam, zanim zdałam sobie sprawę, że to też powinnam wiedzieć, ale byłam.. w szoku. Nigdy nie mówił o nich wcześniej.
-Tak, wypadek samochodowy. - Becky odpowiedziała - Nigdy o tym nie opowiadał, więc nie jestem zaskoczona, że nie wiedziałaś.
Wyraz twarzy Jasmine był uroczysty.
-Stracił ich obojgu w tym samym czasie i to zawsze go torturowało, więc nie pytaj go o to. Kiedy będzie gotowy, sam ci powie, dobrze?
-Tak, dobrze.- powiedziałam w oszołomieniu, a Becky przytrzymała dla mnie drzwi do kabiny
-Pośpiesz dupsko. Muszę dostać swojego drinka. Kocham otwarty bar.- zachichotała.
Zadbałam o swoje sprawy, podczas kiedy Becky i Jasmine zaczęły rozmowę o posiadaniu dzieci. Jasmine chciała jedno dziecko, ale Ryan nie był gotowy. Za to Chaz chciał jednego, ale Becky odmawiała ciąży kładąc swoją karierę na pierwszym miejscu.
-A jak jest z toba i Justinem, Isabello?- Becky zapytała kiedy otworzyłam stalowe drzwi.
-Um- zawachałam się i podeszłam do umywalki, by umyć ręce. Jak ja miałam na to odpowiedzieć?
-Bella - Jasmine przerwała- Ona lubi jak się ją nazywa Bella, prawda?
-Tak, po prostu Bella. - powiedziałam z niespokojnym wzrokiem - i um, Justin i ja nie rozmawialiśmy jeszcze o dzieciach. To znaczy, my nie doszliśmy jeszcze....do tego etapu. ..w naszym związku.
-Mmmhmm, rozumiem. - Becky powiedziała - no cóż, idź do przodu i nie zważaj na to, okej?- odwróciłam się do suszarki i wysuszyłam ręce.
-Co to dokładnie znaczy?
-Spójrz, Bello. Justin nie ma matki, ojca czy nawet rodzeństwa. Więc całe nadopiekuńcze gówno spada na moje barki - zaczęła- Nie znam cię jeszcze dobrze, ale z pierwszego wrażenia, lubię cię.Ale wiedz o tym... że jeżeli zranisz mojego kuzyna, skopię ci tyłek. A kiedy mówię, że skopię ci tyłek, to znaczy, że będziesz potrzebować przeszczepu, kiedy z toba skończę. Jasne?
Wyrzuciłam zużyty ręcznik papierowy do śmieci i oparłam ręce na biodrach, kiedy stanęłam do niej twarzą w twarz. Jasmine zrobiła krok w tył, bo była mądrym dzieckiem.
-W porządku - zaczęłam- Ale ty.. wiedz to.. że ja kocham tego faceta bardziej niż kiedykolwiek mogłam pomyśleć, że tak pokocham drugiego człowieka, bezwarunkowo i nieodwołalne. - uświadomiłam sobie, że to wcale nie było kłamstwo. - i jeśli ktokolwiek powinien się obawiać o złamane serce w tej znajomości, to ja. Ale jeśli zepsuje się między mna a Justinem i poczujesz potrzebę skopania mi tyłka, to masz to zrobić. Co chce powiedzieć to to, że nie będę przez ciebie zastraszana. Więc, jeśli kiedykolwiek poczujesz, ze musisz się wyżyć...podskakuj.
Jasmine wciągnęła głęboko powietrze i praktycznie mogłam usłyszeć jak przełykała ślinę. Trzymałam swój wzrok na niej nie wahając się przed kobietą, która prawdopodobnie już kopnęłaby mnie w dupę, ale nie zamierzałam się wycofać. To by pokazało moja słabość i chociaż czułam się poddana jak diabli, kiedy przyszłam do Justina, ale z natury nie byłam słabym człowiekiem. Grymas Becky znikł z jej twarzy, a na to miejsce pojawił się uśmieszek, uśmieszek Justina.
-Przysięgam na Boga, że jeżeli nie byłabym juz po ślubie, to uciekłybyśmy razem dziś wieczorem.
Uśmiechnęłam się z powrotem, a Jasmine wypuściła powietrze z płuc, które do tej pory trzymała.
-Obie was powinno się wysłać do nieba.- westchnęła- Dobra, brakuje mi mojego Ry Ry, więc jeśli już pokazałyście, która ma większe jajniki, możemy wrócić do naszych mężczyzn?
-Oczywiście- Becky powiedziała, łącząc nasze ramiona - Tak swoja droga, moje są większe.
-Dobrze, to się jeszcze okaże.- odpowiedziałam i wyszłyśmy przez drzwi.
-Będę je wzbudzać, tu i teraz- zagroziła ze śmiechem.
Mój uśmiech natychmiast zbladł, kiedy tłum ludzi przed nami się rozrzedził i dostrzegłam Justina. Stał na przeciwko starszego blondyna, który był bardzo przystojny w 'ojciec-którego-chciałabym-pieprzyc' sposób. Uśmiechał się i kiwał głową. Ale to co skręciło mój żołądek była kobieta, która praktycznie wisiała na ramieniu Justina. Leżała na nim jakby była częścią jego garderoby i jakby tam należała. To była wysoka, ciemnooka brutetnka. Była materiałem na filmową gwiazdę i wyglądało na to, że ona to już wiedziała.
-Prosze, powiedz mi, że to twoja siostra, Becky - wykrztusiłam.
-Zamknij swoją brudną, diabelską buzię, suko - zadrwiła - ta zdzira, marzy tylko by dostać tą pulę genów.
-A kto to kurwa jest?
-To.. Selena - Jasmine odpowiedziała- A..K..A ośmiornica. Plotka głosi, że pieprzyła ośmiu facetów na raz, oczywiście po tym jak Justin z nią zerwał. Nie pytaj mnie jak ona zrobiła to gówno.
-Ośmiornica, huh? Myślę, że to wyjaśnia dlaczego ona ma macki na całym ciele mojego mężczyzny. - powiedziałam widząc dużo czerwieni.. i trzeba przyznać, trochę zieleni. Mój umysł zaczął przypominać sobie sceny z Mortal Kombat, a jestem pewna, że suka nie chciała, żebym jej pokazała Skorpiona na jej dupie.
-Chcesz, żebym ją wygoliła? Świerzbi mnie już od dłuższego czasu, żeby jej nakopać - naprawdę polubiłam Becky. Szybko stała się moja 'siostrą'.
-Nie, dzięki, Becky. Zrobię to. - powiedziałam, wyprostowałam się i ruszyłam w stronę Justina.
-Dziwka- usłyszałam jej śmiech z tyłu.
_____________
@kidrauhl3001
CUDOWNE :)
OdpowiedzUsuńKurde co do jasnej cholery robi tam Selena... przeciez podobno Justin jej nienawidzi po tym jak Go zdradzila itp... oki?? Dziwne :/ ale rozdział swietny :*
OdpowiedzUsuńNie wiem może się Justin opił szampanem?
UsuńDla mnie jest to też dziwne
Świetne
OdpowiedzUsuńhyhyy :3
OdpowiedzUsuńA Selena po co tam wypad
OdpowiedzUsuń